
DZIEJE ZAMKU
Gród Strasburg, szumnie zwany również Burg an der Strasse, wyrósł na tych ziemiach w drugiej połowie XIII wieku dzięki… specyficznej dla Zakonu Krzyżackiego interpretacji głoszenia prawdy bożej. Sprowadzeni przez Konrada Mazowieckiego zakonnicy sfałszowali dokument nadania ziemi – pergamin nie zaprotestował – a potem zbrojnie zajęli książęcą strażnicę i urządzili ją po swojemu. Problem w tym, że warownia, wciąż jeszcze drewniano-ziemna, miała wyjątkowego pecha: w 1262 roku spalili ją Jaćwingowie, a w 1298 roku poprawili Litwini, nie zostawiając wiele do podziwiania.

Wzrastające zagrożenie ze strony pogańskiego wschodu i południa, gdzie Polska po dwóch stuleciach rozbicia dzielnicowego mozolnie zbierała się w całość, skłoniło Krzyżaków do poważniejszych inwestycji. Kruche belki i wały ziemne ustąpiły miejsca solidnym murom – i tak na szlaku handlowym łączącym ziemię chełmińską z Mazowszem wyrósł nowy ośrodek władzy, dumny zamek konwentualny, symbol siły i, rzecz jasna, żelaznej konsekwencji zakonu.

Budowę warowni rozpoczęto na początku XIV wieku, a przedsięwzięcie to ciągnęło się etapami niczym dobrze rozpisana epopeja – w czterech aktach. W pierwszym, do roku 1317, wzniesiono mury obwodowe zamku wysokiego, przedzamcze, wieżę oraz część skrzydeł mieszkalnych – solidny fundament przyszłej potęgi. Drugi akt zwieńczyło uroczyste poświęcenie kaplicy w 1339 roku, kiedy to siedziba konwentu była już gotowa, by przyjmować braci i gości. To właśnie z tego okresu zachowała się najstarsza wzmianka o komturze Brodnicy, Friedrichu von Sprangenbergu, który jako pierwszy zapisał się na kartach dziejów zamku.

Trzeci etap to już prace bardziej przyziemne – trzeba było naprawić szkody po powodzi i dopiąć zagospodarowanie przedzamcza, aby gmach był nie tylko dumny, ale i funkcjonalny. Czwarty, ostatni akt, należał do mistrza murarskiego Mikołaja Fellensteina, który około roku 1415 wzmocnił zamek systemem murów i bastei, nadając mu wygląd prawdziwej twierdzy. Tak zakończyła się budowa, a warownia przez kolejne stulecia miała już tylko rosnąć w legendę.

Przez stulecia zamek musiał znosić oblężenia niczym gospodarz niechcianych gości. Próbowali go zdobyć Polacy, Litwini, Szwedzi, a później także Francuzi, Rosjanie i Niemcy – i to wielokrotnie, choć nie zawsze skutecznie. Pierwszym akcentem tej burzliwej historii były manewry polsko-litewskie z września 1330 roku. Jednak ani Władysław Łokietek, ani wielki książę litewski Giedymin nie mogli sobie pozwolić na szturm – brakowało im machin oblężniczych, a cała wiedza o zdobywaniu twierdz sprowadzała się do teorii – w praktyce potrafili co najwyżej podpalić bramę.

Dopiero lato 1410 roku przyniosło zmianę: Polacy, rozgrzani świeżym zwycięstwem pod Grunwaldem, podeszli do zamku z większą determinacją – i choć komtur Wilhelm Rosenberg bronił go z uporem godnym lepszej sprawy, w końcu nie pozostało mu nic innego, jak poddać warownię. Zdobyty zamek powierzono wojewodzie sandomierskiemu Mikołajowi z Michałowa (lub Miechowa), który zasłużył na szczególną wzmiankę w kronikach – w zamkowych komnatach odnalazł bowiem skarb niemały: złote naczynia liturgiczne, ozdoby, cenne księgi, obrazy, klejnoty i szaty. Zamiast jednak zatrzymać choćby złotą czarę »na domowy ołtarzyk«, całość oddał Władysławowi Jagielle, a ten, kierując się królewską hojnością, rozdzielił bogactwa pomiędzy Wawel i katedrę wileńską.

Zwycięstwo Polaków miało smak ulotny – zanim minęły trzy lata, na murach Brodnicy ponownie powiewał zakonny sztandar. Krzyżacy szybko odbudowali swoje wpływy i wkrótce Brodnica znów była twierdzą budzącą respekt: w stajniach stało 70 koni czekających na szybkie wypady i poselstwa, a arsenał lśnił od żelaza i prochu. Do dyspozycji było 150 kusz, 13 ciężkich bombard miotających kamienne kule, 28 lżejszych dział na kule ołowiane oraz zapasy hełmów, prochu i amunicji, których ilość mogła przyprawić o drżenie niejednego śmiałka.

O ile jednak liczby samej załogi pozostają dla nas tajemnicą, o tyle kuchenne zapasy z roku 1414 zachowały się nad wyraz skrupulatnie. A było tam na czym oko (i żołądek) zawiesić: beczki pełne różnych gatunków piwa, ponad 400 półtuszek mięsa, 356 szczupaków i 210 dorszy, 270 baryłek oleju i 32 beczułki sadła, do tego 180 porcji wołowiny, 1150 owczych serów, dwa solone woły, dwie beczułki śledzi, 8 ton kaszy, 55 ton grochu, 12 beczek cebuli i dwie czosnku. Krótko mówiąc – forteca była gotowa bronić się długo i solidnie, a i nikt z obrońców nie miał prawa narzekać na puste brzuchy.

Podczas drugiej wojny polsko-szwedzkiej (1655–1660) wokół miasta usypano nowożytne fortyfikacje, które miały chronić warownię niczym solidny parasol. Niestety, parasol okazał się dziurawy – zamek i tak ucierpiał, a ze zniszczeń nigdy już w pełni się nie podźwignął. W XVIII wieku, chyląc się ku ruinie, służył jeszcze doraźnie konfederatom barskim, lecz po pierwszym rozbiorze Polski jego los był przesądzony: pruskie władze zarządziły sukcesywną rozbiórkę opuszczonych skrzydeł – najpierw w latach 1787–1789, a potem znów na początku XIX stulecia. Być może dziś nie zostałby po nim nawet kamień na kamieniu, gdyby nie interwencja króla Prus Fryderyka Wilhelma IV, który nakazał przerwanie rozbiórki i przeprowadzenie napraw przy wieży.

Pierwsze badania archeologiczne rozpoczęto tu jednak dopiero pod koniec 1939 roku, gdy na polecenie niemieckich władz okupacyjnych odsłonięto część fundamentów i piwnic. Po wojnie prace wznowiono – w latach 1953–1957 oraz 1970–1976 – łącząc je z koniecznymi zabiegami konserwatorskimi. Dzięki nim piwnice, które niegdyś pachniały piwem, czosnkiem i owczym serem, a skrywały też złote kielichy i wojenne zapasy, zyskały drugie życie. Dziś nie straszą już mrokiem ani szczurami, lecz witają gości jako muzealne sale – gdzie zamiast okrzyków straży i szczęku zamykanych krat słychać echo kroków i ciche westchnienia tych, którzy właśnie odkryli, że zdjęcia bez lampy wychodzą lepiej.

OPIS ZAMKU
Warownia, usytuowana w północno-zachodnim narożniku dawnego miasta, została wzniesiona na planie kwadratu o boku około 45 metrów. Ceglany mur wsparty na kamiennej podmurówce od razu dawał do zrozumienia, że budowla powstała z myślą o wiekach, nie o dekadach. W jej narożach stanęły trzy czworoboczne wieżyczki, które w XVII wieku nadbudowano i zwieńczono barokowymi hełmami, formą zbliżonymi do tych z zamku w Golubiu.

Największe wrażenie robiła jednak wieża północna – dwanaście kondygnacji i 54 metry wysokości. Prawdziwy kolos, dominujący nad okolicą niczym strażnik, który nie spuszcza oka z horyzontu. U podstawy miała kształt sześcioboku, wyżej przechodziła w ośmiobok, a jej trzy poziomy obronne porządkowały przestrzeń tak starannie, jakby każdy metr wysokości miał znaczenie. Drewniany ganek wsparty na granitowych wspornikach stanowił pierwszą linię obrony, nad nim piętrzyły się kolejne dwa poziomy, aż po taras obserwacyjny z ośmioboczną nadbudową. Całość wieńczył dach – początkowo namiotowy, później zastąpiony kopułką – delikatna zmiana, która przypomina, że nawet w świecie kamienia i żelaza mody nigdy całkiem nie zasypiają.

W skład zamku wchodziły cztery skrzydła, każde wysokie na około 17 metrów, otaczające niewielki dziedziniec – można rzec, średniowieczne podwórko z bardzo wysokimi ścianami. W skrzydle wschodnim znajdował się kapitularz i przejazd bramny, tędy więc wchodziło się w świat krzyżackiej codzienności. Południowe skrzydło mieściło kaplicę i refektarz – tam modlono się i jadano, często jedno po drugim, jakby dla równowagi ducha i ciała. Skrzydło zachodnie przeznaczono na dormitorium, czyli sypialnie braci, oraz infirmerię – szpital dla chorych i starszych, gdzie leczenie zapewne polegało bardziej na modlitwie niż na cudach medycyny.

Piwnice i parter wszystkich skrzydeł pełniły funkcje gospodarcze. Według lustracji z 1664 roku znajdowała się tam „kuchnia krzyżacka, izba kuchenna” oraz sklepy, „w których zboża i różne rzeczy chowają” – brzmi skromnie, a kryło w sobie magazyny, które potrafiły nakarmić i wojsko, i szczury. Zamek otaczał niski mur tworzący szerokie międzymurze. Od zachodu wkomponowano w nie wykusz latrynowy – bardzo praktyczne rozwiązanie, choć trudno powiedzieć, czy było atrakcją dla oblegających fosę.

Od północnego zachodu wznosiła się kwadratowa wieża, którą w 1415 roku zastąpiono cylindryczną basteją o średnicy około 10 metrów. Nowa konstrukcja była masywniejsza, bardziej odporna na ataki, choć niewątpliwie straciła coś z wcześniejszego wdzięku – jak rycerz, który zamiast smukłej zbroi wkłada ciężki pancerz. Całość domykała głęboka fosa, zasilana wodami Drwęcy – ostatnia linia obrony, z którą niewielu chciało się mierzyć. Od południa i wschodu natomiast rozciągało się nieregularne przedzamcze w kształcie litery L – mniej efektowne niż sam zamek, ale to właśnie tam toczyła się codzienność: gwar służby, stukot beczek, zapachy kuchni. Bez niego nawet najdostojniejsza warownia byłaby tylko pustą skorupą, niczym sala biesiadna bez gwaru i świateł.

STAN OBECNY
Współcześnie zamek trwa w stanie trwałej ruiny, z dominującą wieżą główną i pozostałościami skrzydeł mieszkalnych, które zachowały się już tylko w partiach piwnic. W drugiej połowie XX wieku część z nich przykryto sklepieniami i właśnie tam mieści się dziś niewielkie, ale przyjemne muzeum archeologiczne. Nie jest to Luwr, ale kto lubi kamienie, skorupy i to, co archeolodzy cierpliwie wydłubali z ziemi – znajdzie tu coś dla siebie.


Udostępniona jest również wieża z tarasem widokowym, skąd da się spojrzeć na okolicę z tej samej perspektywy, co krzyżaccy strażnicy – tyle że dziś zamiast baszt i murów widać bloki, parkingi, dachy domów i światła współczesnej Brodnicy. A tuż obok na terenie ruin działa sklep z pamiątkami, gdzie w miejscu dawnych narad o strategii i podziale łupów kupuje się dziś magnesy na lodówkę i kubki z herbem zakonu – ot, znak naszych czasów, w których zamiast refleksji i świadomości historii wynosi się z zamku plastikowy gadżet w foliowym opakowaniu.


Historia stoi otworem, choć najpierw trzeba kupić do niej bilet.
Zamek nie wymaga całego dnia – 30–45 minut spokojnie wystarczy, by poczuć jego klimat.
Zdjęcia wnętrz wolno robić bez dopłat, więc każdy może zabrać ze sobą kawałek zamku w kadrze.


DOJAZD
Zamek wznosi się w samym centrum miasta, w sąsiedztwie parku im. Jana Pawła II i tak blisko komisariatu policji, że nikt mu już dziś nie podskoczy. Z dworca PKP to kilometr spaceru, a z dworca autobusowego – tylko pięć minut drogi, wystarczy obejść komisariat.
Parking dla samochodów czeka po drugiej stronie ulicy Zamkowej, obok pałacu Anny Wazówny
ZAMKI W POBLIŻU
- Kurzętnik – ruina zamku kapitulnego z XIV w., 21 km
- Bratian – relikty zamku wójtów krzyżackich z XIV w., 28 km Golub-Dobrzyń – zamek komturów krzyżackich z XIV w., 30 km
- Kowalewo Pomorskie – relikty zamku komturów krzyżackich z XIII w., 33 km
- Wąbrzeźno – relikty zamku biskupiego z XIV w., 33 km
- Radzyń Chełmiński – ruina zamku komturów krzyżackich z XIII w., 38 km
- Lubawa – ruina zamku biskupów chełmińskich z XIV w., 39 km
LITERATURA
- W. Antkowiak, P. Lamparski: Zamki i strażnice krzyżackie..., Graffiti BC 1999
- M. Haftka: Zamki krzyżackie w Polsce, 1999
- I. T. Kaczyńscy: Zamki w Polsce północnej i środkowej, Muza SA 1999
- L. Kajzer, J. Salm, S. Kołodziejski: Leksykon zamków w Polsce, Arkady 2001